Translate / Tłumacz

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Wycieczka pełna radości

Witam

     Dzisiaj nie będzie nic o haftach, właściwie powinnam zmienić nazwę swojego bloga, bo jedna część się nie zgadza. Powinno być "robótki, wycieczki i takie inne...", bo o kuchni to u mnie jest jak na lekarstwo, a właściwie jest jeszcze mniej, że przy takiej ilości leku, pacjent dawno zszedłby.
Ale wracam do tematu. Jak wiecie, już nie wiele tych wakacji zostało, więc zrobiliśmy rodzinną naradę, pogrzebaliśmy w naszych pamięciach kto nas zapraszał i padło na naszą blogową koleżankę Dusię ("Syndrom kury domowej"). Zatem w piątek wieczorem wyruszyliśmy na Mazury. Jechaliśmy, jechaliśmy aż na dwudziestą drugą dojechaliśmy. Powitania, uściski, ochy, achy, kolacyjka i spać, aby nabrać sił. W sobotę rano pojechaliśmy do Ełku, trochę pozwiedzać, zrobić zakupy, bo wiecie sezon grillowy nadal jest otwarty. Niestety w Ełku nie zrobiliśmy żadnego zdjęcia, bo prze zemnie wyczerpały się baterie. Ale możecie wierzyć mi na słowo, ładnie tam jest, dużo pięknych, starych kamieniczek, no i jezioro.
Kąpaliśmy się w jeziorze, fajna ciepła woda.




No dobrze, będę szczera, ja się nie kąpałam tylko moczyłam nogi, no już, przyznałam się.
Poznaliśmy wspaniałych przyjaciół Dusi i jej przesympatycznego męża. Posiedzieliśmy w przecudnym ogrodzie i zaprzyjaźniliśmy się z psem Korą











Tylko niestety w niedzielę musieliśmy już wracać do domu. Co prawda Dusia robiła wszystko abyśmy zostali, nawet zasłaniała twarz rodowym talerzem, pewnie po to, abyśmy nie widzieli jak jej smutno


Ale my byliśmy twardzi i nie daliśmy się podejść . Ale co Wam powiem, to Wam powiem, smutno nam było wyjeżdżać, bo bardzo dobrze nam było u Dusi i czy tego chcą czy nie chcą, za rok wracamy do nich :)
    Ale żeby nie było nam smutno, a w szczególności mnie, po drodze zajechaliśmy do przyjaciółki Dusi, a naszej blogowej koleżanki, do Anulki (Babcia Anulka). Kolejna przesympatyczna osoba, bardzo otwarta, gościnna, też bardzo dobrze czuliśmy się w jej domu, i coś czuję, że kiedyś tam wrócimy. Zwłaszcza, że jest to po drodze na Mazury. Dostałam pozwolenie na publikację tego zdjęcia.



I znowu trzeba było się pożegnać i jechać dalej, do domu. Ale my nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zatrzymali się po drodze, a że po drodze była Łomża to nasz postój wypadł właśnie tam. Miasto  stare i bardzo ładnie położone, na wzgórzach. Raz się idzie pod górę, potem się schodzi ostro w dół, gdzie rozciąga się Narew. Pięknie odnowione kamieniczki, miło się tam zatrzymać i pospacerować.


Posiedzieć u boku Hanki Bielickiej, która z tego miasta pochodziła.




Zobaczyć dwie różne bramy obok siebie, które wyglądają jak by czegoś między nimi brakowało.



I tak pełni wrażeń dotarliśmy do domu. Byliśmy bardzo zmęczeni, ale wiemy, że warto było.
Dziękujemy Dusiu i Aniu za wspaniałe przyjęcie i za mile spędzony czas.

Niestety muszę pożegnać jedną osobę z obserwujących, ale za to bardzo mi miło powitać Ewę Bera, która robi przepiękne poncza z filcowymi kwiatami.

Dziękuję za komentarze pod poprzednim wpisem.
Pozdrawiam jeszcze wakacyjnie, pa

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Różowa panienka i dalsza część wycieczki

Witam


     Jestem, wróciłam z wyjazdu, zrobiłam już cztery prania, przejrzałam kwiaty na balkonie, a właściwie to co z nich zostało. I to wcale nie przez brak podlewania, tylko przez ten wszechobecny upał.
     Przez trzy tygodnie byłam u taty, myślałam że nabijemy kilometrów na rowerach, a przez te upały wyciągaliśmy rowery dopiero po dziewiętnastej. W domu było o wiele chłodniej niż na zewnątrz. Gdy się wychodziło na dwór, to tak jak by się do piekarnika wchodziło. Cała roślinność na polach marniała w oczach. Nasz starusieńki pies ledwo chodził, biedaczek nie wiedział gdzie się schować. Kończyło się na rozklapianiu na ziemi i wsadzaniu pyska w zielsko.
     No, ale żebyście nie myślały, że nic nie robiłam, tylko zdychałam, to pokażę ostatnią pracę jaką wyhafciłam. Dostałam od koleżanki materiał w różowe paski. W pierwszej chwili pomyślałam, jejku co ja z tego zrobię, ale potem przyszła myśl, że mogą być fajne poduchy. No i tak powstał pierwszy haft na różowiaste poduszkowce.






Mam nadzieję, że jakoś to będzie wyglądać, a może za dużo tego różowego, może będzie za mdło. W praniu się okaże.
      W czasie pobytu u taty, byliśmy na wycieczce w Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, wspominałam o tym w poprzednim wpisie. Teraz chciałabym pokazać Wam zdjęcia w innych sal wystawowych.
Była wystawa tkanin batikowych, niektóre tkaniny miały sto lat.




W sali opowiadającej o łódzkim przemyśle włókienniczym, mogliśmy obejrzeć bardzo stare projekty wzorów nanoszonych na tkaniny.




Powiem Wam, że nie jedna tkanina z takimi wzorami miałaby dzisiaj wzięcie. Żałuję, że więcej zdjęć nie zrobiłam, ale to chyba dlatego, że oglądając zapomniałam o aparacie.
     Można było też obejrzeć dywany ze słynnej łódzkiej fabryki Dywilan. Pamiętam, że moja mama, która uczyła plastyki i prac ręcznych, załatwiła z tego zakładu dla szkoły wielkie wory resztek wełny. Te resztki nie raz miały po pięć metrów długości. Robiliśmy potem z tego gobeliny, dywaniki, a nawet i swetry. Super była ta wełna, miała świetne kolory, tylko miała jeden feler, bardzo gryzła.


Pamiętacie takie kapy, często leżały na łóżkach, na nich siedziały lalki w falbaniastych sukniach, albo wisiały na ścianach i zasłaniały plamy na ścianach.



Tu była odwzorowana izba w mieszkaniu robotnika. Kiedyś to były zwykłe przedmioty codziennego użytku, teraz to modne gadżety.





Maszyna tkalnicza, robiła straszny hałas.


A to jest ręczna  maszyna dziewiarska, na której robiło się swetry. Na takiej maszynie pracowałam w swojej pierwszej pracy. Szybko się na niej robiło, tylko bolały ręce. Najgorzej gdy trafiła się marudna klientka, która do tego miała 150 cm obwodu. Kiedyś mi się taka trafiła, trzy razy przerabiałam jej sweter, i to nie dlatego że był na nią nie dobry, tylko dlatego że ściągacz jej się nie podobał, że pliska była za wąska. Gdybym ją wtedy udusiła, to bym już wyszła na wolność.


I tak, proszę kochanej wycieczki, na prawo beczki, na lewo beczki proszę wycieczki. Dziękuję bardzo za uwagę, mam nadzieję że Was nie zanudziłam. Jeśli nie, to może kiedyś zorganizuję kolejną wycieczkę.

Życzę wszystkim miłego tygodnia i mniejszych upałów, pa

piątek, 7 sierpnia 2015

Z nici Ariadny

dobre hafty tylko u ariadny elo. wystawa była kiepska. nie polecam elo. w kinie było cool ale pewne gerlsy klepały kopytami o nogi. popsuły najlepszą scenę z całego filmu. no nic. hańba im po wieki elo. później zdarłam klapka i mi klej w torbie puścił. osobiście kleju nie polecam 2/10 elo.
na koniec wróciliśmy do hausa elo. nakarmiłam piesa i porozmawiałam z grandfaderem. moje syniątko odwalało radoche kiedy lałam go wunszem. nie rozumiem tego dzieciucha elo.
Pozdro 600
Dorasiątko.


To wpisał mój znudzony synalek, kiedy ja rozmawiałam namiętnie z mężusiem. Miałam to skasować, ale Maciek błagał na kolanach abym tego nie robiła, więc zostawiłam. Chyba nam od tego upału zaczyna odwalać, straszne. I do tego jakaś mucha mi tu nad głową lata.
      Z tymi klapkami to prawda, tylko że nie zdarłam a klej mi puścił i nagle  miałam podeszwę osobno i wkładkę osobno. Normalnie od upału klapki mi się rozkleiły, masakra.
Ale właściwie to nie o muchach chciałam pisać, tylko o tym, że wczoraj wybraliśmy się do Łodzi do Muzeum Włókiennictwa, wiadomo jak to w Łodzi. W odróżnieniu od mojego syna, jestem zachwycona wystawami. Przede wszystkim pojechałam tam, aby zobaczyć V Ogólnopolską Wystawę Rękodzieła Artystycznego.



Swoje prace  wystawiało 195 artystów amatorów z całej Polski. Prac było ponad 500, więc bylo co oglądać. Prace wykonywane były w różnych technikach - haft krzyżykowy, haft richelieu, haft płaski, koronki klockowe i filetowe, frywolitka. Dzianiny na drutach, koronki szydełkowe. Haft strukturalny, temari, mereżka, haft ze Schwalm, toledo, koronka igłowa i pętelkowa, patchwork, makrama, arabeska. Były serwety, obrusy, firanki, bluzki, parasolki, czapeczki, biżuteria. Dla każdego coś dobrego.
A teraz porcja zdjęć, a jest co oglądać.









Nie które zdjęcia ciężko było zrobić, ponieważ odbijało się słońce padające z okien, a że są to stare hale fabryczne, więc tych okien jest bardzo dużo.











Wybrałam tylko parę prac, bo inaczej mój wpis miałby z pięć stron, a chciałabym jeszcze Wam pokazać jedną salę w muzeum. Jest to sala z modą od XIX wieku do lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Aż się łezka zakręciła w oku, gdy oglądałam te wywatowane ramiona, albo za duże koszule, po prostu cudo, zresztą zobaczcie same







Dobrze, że moda się zmieniła. Jak ja mogłam przy swoim "dużym" wzroście nosić za duże swetry, długie aż do połowy ud, albo spodnie piramidy. Brrrrrrr
To była mała wycieczka po muzeum, w następnym wpisie będzie kolejna wycieczka.

Witam w swych progach Krysię M, bardzo mi miło.
Dziękuję dziewczyny za komentarze pod poprzednim wpisem, miło mi, że choć troszkę tęskniłyście za mną :)

Życzę wszystkim obniżenia temperatury na zewnątrz, a podwyższenia w robótkach, pa.